Witam wszystkich. Czytam różne wątki na tym forum, dotyczące porad zdrowotnych i uderza mnie jedno – wszyscy doradzają jak walczyć ze skutkami dolegliwości. A czemu nie usuwać przyczyn zamiast walczyć ze skutkami? Z mojego doświadczenia: leczenie nie kończy się wyleczeniem prawie nigdy i wygląda tak: wizyta u lekarza → wypisanie recepty → wizyta w aptece i wydanie pieniędzy → ponownie wizyta u lekarza, bo nie pomaga → wypisanie recepty → apteka → pieniądze na środki medyczne itd. A czasem szpital i nabawienie się SEPS-y. A jak wyczerpią się pomysły to hospicjum i ... Bardzo dużo osób narzeka na zdrowie, przy czym chodzą do lekarzy i co? I nie ma efektu wyleczenia i dalej chodzą do lekarzy z nadzieją na wyleczenie. No, bo gdzie iść jak się choruje... I na forum po radę, bo nic nie pomaga. Oczywiście, jeśli ktoś ma dolegliwość, na którą antybiotyk „A” jest skuteczny i lekarz go przepisze, to po zażyciu „A” dolegliwość ustąpi i to jest prawdziwy sukces leczniczy, jest wyleczenie. Ale skazywanie na dożywotnie podawanie insuliny, bo nie ma umiejętności wyleczenia trzustki, to skazywanie na dożywotnie wydawanie pieniędzy, skazywanie na uzależnienie od leku; przepraszam, nie leku, tylko środka dożylnego, który pobudzi trzustkę do pracy. A leczenie np. jelita grubego, hemoroidów; bardzo często operacja chirurgiczna, woreczek i w niedługim czasie przedwczesne zejście z tego świata. Dlaczego? Bo lekarze nie potrafią tego wyleczyć. A czekanie na przeszczep nerki, płuc? Czemu nie wyleczyć chorego organu? Bo lekarz nie potrafi! Wiele osób z mojej rodziny i wielu znajomych poumierało pod ścisłą opieką lekarzy; nigdy nie nastąpiło wyleczenie. Niektórzy nabawili się w szpitalach Sepsy; jedni odeszli, niektórym się udało. Wycinanie chorych narządów to również nie jest wyleczenie. Takie porównanie: oddaję samochód do naprawy – płacę za wykonaną naprawę, idę do lekarza – płacę za wizytę ( obojętnie czy z NFZ czy z własnej kieszeni ), nie za WYLECZENIE. A koronawirus – czemu nie pracować nad środkiem, który zniszczy strukturę tego maleństwa, zamiast nad szczepionką, której zażycie spowoduje u wielu osób ciężki stan chorobowy a może śmierć. Dziwnymi drogami chodzi medycyna akademicka. Sam kiedyś chorowałem – dolegliwości układu pokarmowego; gastroskopie, analizy krwi itd., leki wspomagające, regulujące. Kilka lat brania leków, brak wyleczenia. Zacząłem czytać o niemedycznych sposobach reagowania na dolegliwości (tzw. medycyna alternatywna, skoro akademicka nie daje szans na wyleczenie ). Kilkanaście lat temu zapisałem się na kurs bioenergoterapii ( tej wyśmiewanej, tej szarlatanerii ), zrobiłem stopień czeladniczy i mistrzowski w ośrodku mającym akredytację Ministerstwa Edukacji Narodowej. Zapisałem się na kurs radiestezji, kursy kilku masaży. Nauczyłem się wielu ciekawych rzeczy: pracy z energiami - dłońmi i wahadłem, pracy na meridianach, na narządach. Nauczyłem się wykrywania przyczyn dolegliwości i usuwania przyczyn dolegliwości. Od 10- ciu lat nie choruję, nawet się nie przeziębiłem. Pomagam innym, głównie członkom rodziny, również nie chorują. Ciekaw jestem Waszych opinii, doświadczeń, spostrzeżeń. Może jakiś lekarz się odezwie. Pozdrawiam.
|